Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   771   —

— A więc — mój przyjacielu, nie chcę ubliżyć pańskiej matce, ale takie podobieństwo, to nie przypadek. Proszę się nad tym zastanowić!
I Zorski rzeczywiście zastanowił się. Ale rozmyślania te wydały mu się jakby grzechem wobec matki...
Popołudnie. Tysiące ludzi ciągnęło na równinę, gdzie była arena dla zapaśników. Ci zaś zebrali się na oznaczonym miejscu i wyruszyli konno. Gdy dojechali do areny, na ich powitanie zagrzmiał okrzyk, wydobywający się z tysiąca piersi. Niejedno rozpalone oko niewieście patrzyło na postaci rycerzy, którzy odważyli się stanąć w szranki, by okazać dzielność i zręczność.
Na balkonie siedzieli sędziowie, otoczeni wiankiem pięknych pań i panien. Między niemi znajdowała się hrabina Montala, najpiękniejsza wdowa z całego kraju. Starali się o nią i kochali ją wielcy panowie, lecz żaden nie pozyskał jej względów. Przy boku jej siedziała przyjaciółka, która przybyła aż z Morelii, by przyjrzeć się zapasom.
Właśnie zbliżał się orszak rycerzy. Wszyscy bez różnicy ubrani byli w pyszne stroje meksykańskie.
— Dios, cóż to za rycerz, który na czarnym rumaku właśnie wjeżdża w bramę — spytała przyjaciółka hrabinę.
— Nie widziałaś go jeszcze? A prawda nie byłaś od trzech tygodni w stolicy! Śliczna hrabina wodziła za rycerzem rozpalonym wzrokiem i zapomniała odpowiedzieć przyjaciółce.