Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 26.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   717   —

— O nowej gospodyni? — zapytał rotmistrz z powątpiewaniem.
— Tak, a może nawet coś lepszego. Przyjął pan rolę swata, chcę ci się więc odwzajemnić i dlatego rolę tę teraz ja obejmuję.
— Przecież ja nie mam córki!
— Ale syna i spodziewam się, że nie otrzymam gorszej odpowiedzi od tej, jaką pan otrzymał od mej obecnej narzeczonej.
— Proszę waszą oświeconość milczeć! — rzekł rotmistrz ostro. — Jest to temat, który zakazałem w mej obecności poruszać!
— Pozwoli mi pan nie należeć do pańskich poddanych, którym ogłosiłeś ten zakaz. A powtóre może będzie pan na tyle grzeczny i wysłucha swego gościa — rzekł książę spokojnym głosem.
Twarz Rudowskiego przybrała zupełnie inny wyraz, niż przedtem, zapanował jednak nad kipiącą w nim złością i rzekł:
— Innemu nie pozwoliłbym o czymś podobnym mówić. Proszę więc.
— Zakazał pan swemu synowi wejść do domu ojcowskiego!
— Nie zasłużył na nic lepszego.
— To pańskie mniemanie, panie rotmistrzu. Nie chcę więc sądzić, czy jest ono dobre, czy też złe, ale muszę się w tej sprawie nieco wypowiedzieć. Wiem bowiem, że gdyby żyła żona pańska, pokierowałaby tym wszystkim nieco inaczej, to znaczy nie odtrąciłaby od siebie dziecka, które poszło za popędem swego wielkiego talentu.
— A, do pioruna! — zamruczał rotmistrz.