Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   568   —

— Dziwi mnie bardzo pańskie milczenie — rzekła. — Nie jestem do tego przyzwyczajona. Oto — proszę.
Podała mu śliczną sakiewkę z pieniędzmi. Ukłonił się, lecz nie tknął podanego mu przedmiotu.
— Widzę, że bardzo wiernie służysz swemu panu. Proszę więc przyjąć zamiast pieniędzy moją rękę na znak wdzięczności.
Podała mu swą białą dłoń, a on ucałował końce jej palców.
— Wielka to łaska — rzekł — i ma dla mnie więcej wartości, aniżeli złoto. Powiem o tym memu panu.
— O, tak, powiedz, sennor, swojemu panu, że zwykłam być dobrą i wdzięczną — rzekła. — Przyjmuję ten podarek, oczekuję jednak chwili, gdy porzuci tę tajemniczą zasłonę. W najbliższy wieczór założę jego klejnoty.
Alimpo opowiadał hrabiemu, co słyszał i widział u baletnicy.
— Prosiła, by ekscelencja uchylił przyłbicy — kończył.
— Gdzie czekałeś?
— W małej komnatce, do której mnie zaprowadziła służąca. Nie chciałem czekać w pokoju, bo tam mógł mnie zobaczyć Henrico Kortejo.
— Kortejo?
— Tak, był tam. Przyszedł z nią po przedstawieniu.
Hrabia oparł głowę na ręce i siedząc przy stole, popadł w smutną zadumę.