Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 19.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   524   —

dzając się na warunki, postawione przez Komanchów.
— Udał się na pastwiska bladolicych, potem pojedzie do Meksyku, dokąd mu towarzyszy sześciu Komanchów, by strzec go. Za to dostaną flinty, noże, ołów, proch i klejnoty dla żon. Udał się on prosto ku wschodowi, a gdyśmy go spotkali, wracał z doliny.
— Ugh! Wiem skąd wracał. Znajdę go. Wy zaś będziecie mieli lekką śmierć.
Cibolero podniósł swoją dwururkę i wymierzył w głowy obu Indian. Nie drgnęli, ujrzawszy skierowaną na siebie broń. A jednak umarli jak zdrajcy.
— Sanchez i Juanito zostaną tutaj, by nakryć tych Komanchów kamieniami, winniśmy dotrzymać słowa, danego tym ludziom. A my popędzimy za śladem hrabiego, może go złowimy jeszcze.
Wyruszyli. Bystrym źrenicom Bawolego Czoła i Niedźwiedziego Serca z wielką łatwością udało się odnaleźć ślady hrabiego i jego sześciu towarzyszy. Prowadziły one w stronę pastwik, które teraz były bez opieki, gdyż wszyscy pasterze byli w hacjendzie. Okazało się, że Alfons zdobył konia, a potem udał się na południe.
Indianie ścigali hrabiego przez godzinę, naraz Bawole Czoło nakazał zatrzymać się.
— Potrzebni jesteście w hacjendzie. Pewną jest rzeczą, że hrabia zdąża do Meksyku, gdyż nawet ślady prowadzą w tym kierunku. Nie ujdzie on nam, znajdziemy go i tam.
Powrócili niebawem do hacjendy.