Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   491   —

na śmierć za zabójstwo, a co za tym idzie, za chęć ograbienia jaskini ze skarbów.
Bawole Czoło jeszcze wspomniał, że hrabia chcąc posiąść te skarby, wyłudził od jego siostry Karii tajemnicę jaskini i jej zawartości. Obiecywał, że się z nią ożeni. A więc znów jeden powód do zgładzenia podłego Alfonso.
Nastała chwila milczenia. Obaj naczelnicy stanowili straszny i nieubłagany sąd, przeciw któremu nie było odwołania.
Bawole Czoło mógł sam sobie poradzić z hrabią, toteż wziął ze sobą Apachę, by swoją zemstę oprzeć także na sądzie drugiego. Obaj sądzili według praw sądu prerii, którego tak się obawiają tamtejsi złoczyńcy.
Rozmawiali ze sobą dialektem Apachów, którego Alfonso nie rozumiał.
Drżał ze strachu, gdy pomyślał o krokodylach, o których mu mówił Bawole Czoło. Tu był staw i właśnie koło tego miejsca, gdzie siedzieli, sterczał krzywy cedr, pochylający się daleko ponad wodę, a którego gałęzie zwieszały się ponad samą powierzchnią. Oczy Hiszpana przysłaniała mgła, gdy zwracał wzrok w tę stronę.
Następnie Bawole Czoło oświadczył, że w sadzawce tej żyją krokodyle i im rzuci się na pożarcie niecnego zdrajcę.
Krzyk przerażenia nagle zabrzmiał. To Alfonso go wyrzucił z siebie.
Obaj Indianie spojrzeli na niego z pogardą.
Indianin nawet podczas najstraszniejszej męczarni nie drgnie. Wierzy, że kto na palu męczarni