Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   492   —

choćby jeden jęk z siebie wyrzucił, nie wejdzie po śmierci na pola myśliwskie, które czerwonoskórzy przedstawiają sobie jako niebo. Dlatego pogardzają oni białymi, którzy są mniej wytrzymali na męczarnie, niż Indianie.
— Widzisz je? — rzekł Bawole Czoło. — To dzielne zwierzęta, z których każde ma po sto wiosen. Widzisz także to lasso, które przyniosłem ze sobą? Zabrałem je Meksykańczykom, których zastrzeliliśmy.
— Rozumiem mego brata — rzekł krótko Apacha.
— Jak myślisz, jak wysoko skacze krokodyl z wody?
— Paszczą może dosięgnąć cztery stopy ponad wodę, a jeżeli dotyka dna ogonem, to skacze dwa razy tak wysoko.
— Dobrze, tutaj woda jest głęboka. Nogi jeńca więc mogą wisieć cztery stopy nad powierzchnią wody. Kto ma się wspiąć na drzewo? Ja, czy ty?
— Ja to zrobię — rzekł Apacha.
Obaj podnieśli się ze swoich miejsc i przystąpili do Alfonsa. Związali mu ręce na plecach i przeciągnęli podwójne lasso pod jego ramionami, by się nie mogło urwać. Do tego lassa przywiązali dwa inne, których końce wziął Apacha do rąk i począł się wspinać po drzewie.
Dopiero teraz hrabia pojął, że to nie żarty. Rzęsisty pot pokrył jego czoło, a w uszach poczęło mu szumieć, jak w ulu.
— Łaski, łaski!! — prosił, jęcząc.