Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   507   —

— Tylko nie zapomnij o zemście, a teraj chodź zemną, — rzekł Czarny Jeleń.
— Siądź z nami i odpowiadaj na pytania, które ci zadamy.
Hrabia wyprostował swe zmęczone, bolące członki z rozkoszą, jakiej już dawno nie zaznał. Trawa wydala mu się teraz poduszką z puchu, a pomalowani Indianie, aniołami zbawczymi.
— Wyście z pokolenia Komanchów? — zapytał, a ty ich naczelnikiem?
— Jestem Tokvi-tey. Czarny Jeleń — odpowiedział Komancha z dumą.
— I przedsięwziąłeś wyprawę wojenną, nieprawdaż?
Naczelnik skinął głową, po czym zapytał:
— Czy znasz hacjendę del Erima? — jeżeli tak, to opowiedz mi wszystko, co o niej wiesz.
— Tak, znam tę hacjendę. Mieszka w niej Petro Arbelez z córką. Przy córce Arbeleza jest indianka z plemienia Mizteków. Nazywa się Karia, jest siostrą Tokalta.
— Siostra Bawolego Czoła? — przerwał naczelnik zdziwiony.
O tym nie wiedzieli synowie Komanchów, gdyż byliby córkę Mizteków mieli na oku. Obie kobiety były naszymi jeńcami.
— Wiem o tym — odpowiedział hrabia, gdyż mieszkają u mnie. Hacjenda jest moją własnością. Jestem hrabia Alfonso de Rodriganda-Sevilla. Arbelez natomiast jest moim pachciarzem.
Tokvi-Tey wstał i z dziwnym wyrazem twarzy, nie wróżącym nic dobrego, rzekł: