Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   508   —

— Będziesz znowu wisieć nad wodą, by cię pożarły aligatory. Karę tę poniesiesz za to, że ukrywasz u siebie kobiety.
— Usiądź, Czarny Jeleniu — rzekł hrabia, uśmiechając się. — Nie ukrywam ich. Jestem ich wrogiem, a twoim przyjacielem. Z winy tych kobiet powieszono mnie, ty zaś jesteś moim wybawcą. Tobie należy się podzięka. Dlatego oddam w twe ręce trzech najniebezpieczniejszych waszych nieprzyjaciół. Są to: Shosh-in-liett — Niedźwiedzie Serce, Apacha, Mokaschi-motat — Bawole Czoło, Mizteka. Trzecim jest białolicy. Czerwonoskórzy; zowią go Itiuti-Ka, Grzmiąca Strzała.
— Grzmiąca Strzała, wielki rastreador?! — zawołał Komancha. — Czy to tylko prawda? Gdzież oni wszyscy są?
Komancha zapytywał z niecierpliwym pośpiechem. Nadzieja dostania tych trzech sławnych mężów w swoją moc pozbawiła go spokoju i panowania nad sobą. Pozbawiła go cnót Indianina.
— Zdradzę ci i to, jeżeli mi przedtem obiecasz jedną rzecz. Masz ze sobą dwustu mężów. To dosyć. Dostaniesz tych trzech sławnych mężów, skalpy mieszkańców hacjendy i wszystko, co można w niej znaleźć, jeżeli tylko oszczędzisz dom, który jest moją własnością i nie tkniesz córki Arbelesa.
— Przyrzekam, że będę postępował w myśl twoich żądań; gdzież są ci trzej mężowie?
— Znajdują się oni — rzekł hrabia z uśmiechem zadowolenia — hacjendzie.
— Ugh! Podszedłeś mnie! — zawołał Czarny