Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   499   —

— Wielu było — rzekł Niedźwiedzie Serce.
— Ze dwieście sztuk — dodał vaquero.
Naczelnik bacznie przyglądał się odciskom kopyt końskich.
— Mamy szczęście — rzekł vaquero — że nas nie napadli. Byli tu dopiero przed kwadransem.
Apacha wyprostował się jak struna i rzekł z nagłym postanowieniem:
— Muszę ich zobaczyć.
Wsiedli znowu na konie i jechali po odkrytych śladach. Prowadziły one głęboko do Sierry i przy ostatnim blasku słońca ujrzeli szereg jeźdźców, który jak olbrzymi wąż sunął po szczycie wyżyny.
— Komanchowie! — wyrzucił z siebie Niedźwiedzie Serce. — U kaduka, wszakże zmierzają w kierunku hacjendy! Myślę, że do jutra skryją się w górach. Francesco! pojedziesz do hacjendy i oznajmisz, że nieprzyjaciel się zbliża. Ja zaś pojadę za nimi i muszę się dowiedzieć co mają zamiar uczynić.
Zawrócił konia i zniknął, nie troszcząc się więcej o vaquera.
— Per dios![1] — zamruczał tenże. — Indianin to dziwny człowiek! Sam jeden chce ścigać dwustu ludzi. Dumny jak król! Rozkazuje co mam uczynić i odjeżdża, nie skinąwszy nawet głową na pożegnanie i nie patrząc nawet, czy polecenie wykonam.

Zawrócił konia znowu ku południowi i popędził tą samą drogą, którą przybył. Wiedział, że

  1. Na Boga