Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   351   —

— Naprawdę to ty byłeś! — zawołał. — Dziura jest mała, spowodowała ją kula twej strzelby. I to jeszcze w sam środek głowy! Łotrze, najwyraźniejszy drab z ciebie. Chodź tu, złapię cię za uszy i dam ci buziaka, który zagrzmi, jak wystrzał moździerza.
Ujął głowę chłopca i okrywał ją serdecznymi pocałunkami. Robert dał się całować z miną, jakby miał święte prawo do tych żołnierskich pieszczot, lecz skorzystał z pierwszej wolnej chwili i rzekł:
— Jesteś więc zadowolony ze mnie, panie kapitanie?
— Tak, mój chłopcze, zupełnie.
— Dobrze, więc możesz mi podarować ów mały piękny rewolwer, który mi niedawno przyrzekłeś. Strzelbą już umiem strzelać, chcę się także nauczyć strzelania z rewolweru.
— Tak, dostaniesz go, mój chłopcze i to natychmiast.
Otworzył jedną szufladę biurka i wyciągnął futerał.
— Masz, weź go sobie. Jest on bardzo dobry, wykładany srebrem. Tu masz także zapas nabojów. Ludwik ci pokaże, jak się go używa.
Tu chwycił chłopiec nadleśniczego za uszy, przyciągnął jego głowę ku sobie i pocałował kilka razy jego wąsy.
— Masz tu także ode mnie buziaka, panie kapitanie. Dziękuję ci.
— Chłopcze — zawołał kapitan wzruszony,