Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   350   —

— Tak.
— Niech diabli porwą tych leniuchów. Wpakowali chłopcu taki ciężar na plecy i łażą obok leniwie! — złościł się Rudowski. „Zatrąbię im marsza, że nie będą wiedzieć, gdzie stoją!
Wtem postąpił Robert o krok naprzód i rzekł:
— Nie, panie kapitanie, nie zatrąbisz im marsza!
— Nie? A któż mi zabroni, mój paniczyku?
— Ja.
— Tak, ty byłbyś rzeczywiście zdolny do oporu. W jaki sposób chcesz mi to właściwie zrobić?
— Zmusiłem ich przecież, by mi pozwolili nieść samemu lisa!
— Byłby to zaszczyt nielada, dać się zmusić przez takiego malca.
— Oho, panie kapitanie, ja nie jestem malcem! Zresztą Ludwik powiedział, że mogę sam zanieść lisa do domu i że mam prawo do tego.
— Prawo? Prawo to należy się tylko temu, który zastrzelił zwierzynę.
— To ja właśnie byłem tym strzelcem.
— Ty? — — —? zapytał nadleśniczy, cofając się ze zdziwieniem o krok w tył.
— Tak, tu, w sam środek głowy.
— Do miliona diabłów! Od takiego łotrzyka wszystkiego spodziewać się można. Pokaż no, malcze!
Zdjął mu lisa z pleców, by obejrzeć dokładnie ranę.