Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   298   —

i nie wydasz żądanego rozkazu, dadzą ognia. Jest nas trzydziestu, żaden z was nam nie ucieknie. A więc — raz — dwa — trz...
Nie wymówił jeszcze słowa trzy, a już korregidor podskoczył do okna i otworzył je gwałtownie.
— Odłóżcie strzelby — zawołał.
Żandarmi usłyszeli rozkaz i patrzyli ze zdziwieniem na okno.
— Na miłość Boską, złóżcie broń! — powtórzył. Cały dom obsadzony jest brygantami, którzy was zastrzelą, gdy nie usłuchacie.
Zdawało się, że ludzie słowom tym nie chcieli dać wiary. Wtem otworzyły się drzwi od środka i wypadło przynajmniej dwudziestu rozbójników, trzymających strzelby w pogotowiu.
— Poddajcie się! — nalegał korregidor trwroźliwie.
— Z warunkiem wolnego odwrotu? — zapytał jeden ostrożnie.
— Tak.
Żandarmi złożyli broń, oddali konie i odeszli upokorzeni. Czterej znajdujący się w izbie uczynili to samo. Kiedy jednak chciał się i korregidor oddalić, przytrzymał go zbójca, mówiąc:
— Czekajno, mój chłopcze! Mam z tobą coś pogadać.
— Co takiego?
— Zaraz pan się o tym dowie.
Zwracając się do Zorskiego, zapytał:
— Jak mi się zdaje, nie jest pan zadowolony z tego korregidora?