Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   212   —

jest wszędzie świeża i bujna, a tylko tu pomięta, jakby po niej ciągnięto coś ciężkiego. Widocznie przyniesiono tu ciało zabitego. Naokoło widzimy ślady kilku ludzi — to ci, co go zrzucili w dół. Stało się to dzisiaj w nocy, inaczej ślady nie byłyby takie świeże.
— Przeklęty łotr! — mruknął notariusz — wszędzie musi swój nos wetknąć.
Śniada twarz cygana zrobiła się blada, jak kreda. Zorski, który bacznie przyglądał się wszystkim obecnym, zauważył to i spytał wójta:
— Czy nie domyśla się pan, alkaldzie, kto tu był tej nocy?
— Ja? — zdziwił się urzędnik — skądże miałbym wiedzieć?
— A więc zaraz się przekonamy — powiedział Zorski, podszedł do cygana, położył mu rękę na ramieniu tak, że Garbo aż się ugiął pod jej ciężarem i rzekł:
— Chodź no bliżej, Gitano. Przecież ty znalazłeś trupa, więc się może od ciebie dowiemy prawdy.
Pociągnął go do śladów i zmusił, by włożył nogę w wyciśnięty ślad — noga mieściła się w nim jak najdokładniej.
— Widzi pan, alkaldzie? To są jego ślady!
Wójt kiwnął głowią.
— No, teraz, cyganie, mów, jeżeli masz coś na swą obronę — powiedział Zorski, całkowicie pewny wygranej.
Ale Garbo odzykał już przytomność umysłu i na poczekaniu znalazł wykręt.