Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   211   —

Alkald poszedł za jego radą. Cielli żachnął się, ale nie mógł zataić prawdy.
— To mózg — powiedział niechętnie. — Widocznie zmarły upadł na kamień głową.
— Tak pan myśli? — spytał Polak pogardliwie — a ja panu mówię, że stało się wprost przeciwnie: nie trup uderzył czaszką o kamień, tylko kamień o czaszkę zabitego. Pozwólcie panowie za mną, a dowiodę wam, że mam rację.
Zaprowadził alkalda na brzeg rozpadliny i pokazał mu mały dołek, który najwyraźniej odpowiadał kształtowi kamienia.
— Widzicie panowie — zaczął Zorski — ten kamień tkwił tu w ziemi, wyrwano go i strzaskano nim czaszkę zabitemu, a potem wyrzucono go precz. Ten, który to zrobił, był bardzo nieostrożny, bo pozostawił ślad swojej zbrodni na miejscu.
— Racja! — zawołał alkald — to jasne, jak słońce!
— Co za niesłychane brednie! — wybuchnął Alfons wściekły. — Nie rozumiem, jak można słuchać takie niestworzone historie!
Ale Zorski nie zważał na niego wcale.
— Chodźmy na górę, panie alkaldzie — przemówił — pokażę panu coś jeszcze.
Ruszył naprzód, za nim wójt, a na końcu trzej sprzymierzeńcy i cygan z kwaśnymi bardzo minami.
Zatrzymał się nad brzegiem przepaści i rzekł, wskazując na wydeptaną trawę:
— Czy widzicie panowie te ślady? To jest miejsce, z którego zrzucono trupa w dół. Trawa