Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   213   —

— Tak, to moje ślady — powiedział śmiało — zbierałem wraz z dwoma towarzyszami tu właśnie zioła nad samym brzegiem przepaści. Zmęczyłem się i usiadłem, żeby odpocząć. Dlatego tu trawa wygnieciona. Potem koledzy moi odeszli, a ja zauważyłem kawałek bielizny na krzaku.
— A, mądryś, bratku! — zawołał Zorski — ale pokaż no ten krzak!
— W tej chwili — odpowiedział cygan, tym razem jednak z mniejszą pewnością siebie — zaraz go znajdę.
Począł szukać wzdłuż brzegów przepaści, lecz jak na złość nie było tam ani jednego krzaka...
— Nie mogę go znaleźć — rzekł wreszcie zakłopotany.
— Bo go tu nie było wcale — odparł Zorski — domyśliłem się od razu w zamku, że kłamiesz. Poznałem to po kawałku bielizny, któryś nam przyniósł. Kiedy człowiek spada z góry i zaczepia się po drodze o krzak, to bielizna drze się na drobne, nieregularne kawałki, o nierównych brzegach, a tyś nam przyniósł kawałek równiutko oddarty. Nie trzeba wielkiej mądrości na to, żeby poznać, co oddarły kolce krzewu, a co ręka ludzka.
— Prawda, prawda — potakiwał alkald — święta racja.
— Oświadczam więc panu, jako przedstawicielowi władzy, że nie są to zwłoki don Emanuela de Rodriganda, tylko człowieka nierozpoznanego dotychczas — stwierdził doktór uroczyście. — Nie zaszedł tu wcale nieszczęśliwy wypadek, tylko zbrodnia, którą należy wyświetlić. Żądam, żeby