Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   187   —

z głodu, ale nie tknie swoich, a ten wynajmuje morderców na swego pana, u którego tyle lat pracował, u którego dorobił się majątku. A jeszcze chciałby, żebyśmy zamordowali naszego pupila, Zorskiego.
— No, może chcieć — odpowiedział Garbo — tego nie zrobimy.
— A jak będzie z hrabią? Obiecuje nam za jego śmierć dziesięć tysięcy dukatów. Taka gratka nieprędko nam się nadarzy. Co poczniemy, Garbo?
— Czy ja wiem? — zafrasował się cygan.
— Podejmiesz się tej roboty, Garbo?
— Ja? — obruszył się cygan — ja miałbym zabić hrabiego? Nie chcę.
— No, ale dziesięć tysięcy dukatów...
Garbo uśmiechnął się.
— Będziemy je mieli — rzekł — wycyganimy u niego te pieniądze.
— W jaki sposób?
— Wczoraj w Loribie umarł piekarz, jutro ma być jego pogrzeb. Wykopiemy go z grobu, przyniesiemy tu, hrabiego odurzymy i przyniesiemy z sypialni, ściągniemy z niego ubranie, włożymy je na trupa i zrzucimy go w przepaść.
— Aha, toś ty taki mądry! — zawołała Carba. — A co zrobimy z hrabią?
— Ukryjemy go tymczasem, a później...
— No co później?
— Później weźmiemy okup! Jeszcze nam jego dzieci niejeden tysiąc dukatów będą musiały zapłacić za uwolnienie.
— Hm, niezła myśl, ale gdzie my go ukryjemy?