Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   185   —

Powiedz no tylko, matusiu, ile ze mnie myślicie zedrzeć za tę robotę?
— Dziesięć tysięcy dukatów.
— Co-o-o? Tyś chyba zwariowała?
— Sennorze, jak chcesz mieć dobrą i czystą robotę, musisz dobrze zapłacić.
— Ale dziesięć tysięcy dukatów! Toż to cały, majątek. Tyś się trochę zagalopowała, moja kochana.
— Sennorze, śmierć hrabiego dla was warta o wiele więcej — uśmiechnęła się cyganka. — Przyznacie to chyba?
Notariusz zamilkł, niezadowolony był z obrotu, jaki przyjmowała rozmowa. Stara domyślała się więcej, niż życzyłby sobie.
— Przyznasz chyba, sennorze, żeś zawsze był z nas zadowolony i że nie zrobiliśmy ci zawodu, jak ten łajdak kapitan „brygantów“, z którym ostatnio robiłeś interesy.
— To prawda — przyznał notariusz — ten łobuz bierze pieniądze z góry, a później nie załatwia sprawy wcale.
— No więc, a nam zapłacisz po robocie.
— Dobrze — zgodził się wreszcie. — Sprawcie się dobrze, a obrobimy jeszcze jeden interes.
— Chcesz zabić jeszcze kogoś, sennorze?
— Tak.
— Kogóż to?
— Pewnego przybłędę, z zagranicy, doktora Zorskiego.
Po twarzy cyganki przemknął dziwny jakiś błysk, ale głos jej pozostał obojętny