Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   184   —

notariusza — don Emanuel jest wielkim i potężnym panem.
— Nie baj tyle, tylko mów po prostu, ile chcesz?
Carba zastanowiła się chwilę, po czym spytała:
— A ile pan da?
— Tymczasem nic. Powiedz, ile chcesz, to będę wiedział na ile mogę się zgodzić.
— To zależy od tego, w jaki sposób don Emanuel ma być zgładzony — odpowiedziała cyganka.
— Zmiażdżony w przystępie szalu.
— Aha, rozumiem — domyśliła się cyganka. — Będzie się to nazywało, że uciekł w przystępie szalu z zamku, zleciał ze skały i rozbił się na miazgę. Czy tak?
— Tak — potwierdził notariusz.
— Hm, niegłupi jesteś, sennorze, wcale niegłupi. Pozbędziesz się hrabiego, a nikomu przez myśl nawet nie przejdzie, że to twoja robota! Ale powiedz, w jaki sposób my się dostaniemy do hrabiego? Przecież go pewnie pilnują, jeżeli on naprawdę oszalał.
— Pilnuje go na zmianę doktór Zorski albo córka. Poza tym nie ma tam nikogo. Ja mam klucz od biblioteki, która przylega do pokoju hrabiego. Wpuszczę was tam, a jak wy się sprawicie, to już wasza rzecz. Za darmo pieniędzy nie dostaniecie.
— Nie obawiaj się, sennorze, nasi ludzie pracują, jak się należy. Poślę Garba, on to już załatwi.
— Dobrze, on właśnie zdatny do tych spraw.