Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   194   —

Adwokat zaśmiał się chytrze i odpowiedział:
— A co, czy nie mówiłem wczoraj, że dziś zajdzie zmiana na zamku? Czy nie kazałem mu czekać cierpliwie, aż dziedzictwo wpadnie mu samo w ręce?
— Aha! — domyśliła się siostra Klaryssa — rozumiem już teraz wszystko. Ale powiedz nam przynajmniej, gdzie jest hrabia, nie rób z tego niepotrzebnej tajemnicy.
— Hm, skądże mogę wiedzieć? — odpowiedział tonem skończonego niewiniątka notariusz. — Pewno go źle pilnowali, więc im uciekł w góry i gdzieś skręcił kark na bezdrożach.
— A więc jest ofiarą nieszczęścia? — powiedziała bolesnym tonem zacna siostrzyczka — ach, jak szkoda tak wielkiego pana! W każdym jednak razie wyroki Opatrzności mądre sąd słuszne, a nam, grzesznym, pozostaje poddać się im z pokorą. Idźże więc, mój synu, i obejmij w imię Boże należne ci dziedzictwo i władzę, a przede wszystkim zarządź poszukiwania hrabiego.
Alfons nie dał sobie tego dwa razy powtarzać.
Zerwał się i chciał już iść, ale notariusz zatrzymał go:
— Nie śpiesz się — rzekł — ten przybłęda Zorski rządzi się na zamku, jak szara gęś, niechże więc teraz radzi sobie sam, jak umie. Nie obawiaj się, teraz oni przyjdą do ciebie.
Jakoż w parę minut później przybiegła Róża, wzburzona do najwyższego stopnia.
— Co to ma znaczyć, Alfonsie? — zawołała. — Cały dom szuka ojca, a ty sobie siedzisz, jakby