Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   195   —

nigdy nic. Czy ciebie doprawdy nie obchodzi wcale zniknięcie ojca?
Alfons wzruszył ramionami.
— Moja droga — rzekł lodowatym tonem — przecieżeście mnie gwałtem odsunęli od ojca, robiliście mi wszystko naprzekór, nie dopuszczaliście mnie do niego, nie liczyliście się moim zdaniem, więc teraz radźcie sobie sami, jak umiecie.
— Alfonsie, jak możesz? — rzekła Róża z wyrzutem.
— Moja miła, nie zaprzeczysz, chyba że się to stało z waszej winy?
— I w takiej chwili myślisz o zemście, a nie o ratowaniu ojca?
— O, nie, bynajmniej. Wezmę udział w szukaniu, ale gdyby się ojcu zdarzyło jakieś nieszczęście, wy za nie odpowiadacie, nie ja.
— Sennor Kortejo — rzekł, zwracając się do notariusza — proszę nam pomóc i wydać odpowiednie rozkazy, jako pełnomocnik ojca.
Adwokat podniósł się z godnością.
— Jak był ubrany don Emanuel? — spytał.
Był w samej tylko bieliźnie — odpowiedziała Róża. — Mój Boże, któżby to przypuszczał, że człowiek tak osłabiony zdobył by się na coś podobnego? Przecież nikomu przez myśl nie przeszło nawet, że mógłby wstać z łóżka.
— Kto ci powiedział, że on taki słaby? — spytał Alfons.
— Doktór Zorski.
— Doktór Zorski! — powtórzył z ironią „szlachetny” młodzian — widzisz teraz, że ten pan nie