Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   156   —

— Wspaniale to urządził! — ucieszył się Alfons — teraz stanę się panem Rodriganda, nie narażając się na niebezpieczeństwo śledztwa z jakiego powodu hrabia umarł.
— Chwała Najwyższemu! — westchnęła pobożna siostrzyczka — idź, synu, do hrabiego i obejmij należną ci władzę i zarząd nad majątkiem.
Alfons pośpieszył do hrabiego i ku wielkiej swej radości stwierdził, że powiedziano mu prawdę: don Emanuel krążył wciąż po pokoju, wodząc dokoła błędnymi oczyma i bełkocąc coś niewyraźnie.
— Co się stało? — spytał, udając przestrach. —
— Wyobraź sobie... bracie — wyjąkała Róża wśród łez — ojciec... zachorował... i cały czas... mówi od rzeczy.
— Ach, to doprawdy okropne nieszczęście — rzekł Alfons takim tonem, że wszystkie trzy obecne w pokoju kobiety spojrzały na niego z oburzeniem, gdyż nikczemny „dziedzic“ bogactw Rodriganda nie potrafił tym razem ukryć radości, jaka go ogarnęła na wieść o chorobie „ojca“.
— Posyła się aż pięciu gońców po tego tam Zorskiego, a mnie nikt nie uważa za stosowne zawiadomić? — dodał z wyrzutem.
— Zorski jest przecież doktorem — usprawiedliwiała się Róża — któż może być ważniejszy w chorobie od lekarza?
— Doprawdy? — spytał Alfons ironicznie — a mnie się zdawało, że w takich wypadkach najważniejszą osobą jest syn, a nie obcy. Zresztą, o ile wiem, Zorski jest chirurgiem, a nie specjalistą chorób nerwowych.