Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   179   —

piękności, a postawa była dumna, jak u królowej choć ta „róża Gitanów“ była odziana w najstraszniejsze łachmany.
— A, Kortejo — pozdrowiła poufale — żyjesz jeszcze? Myślałam, że już jesteś w piekle.
— A czemu miałbym tam być?
— Bo ci się to słusznie należy.
Notariusz zaśmiał się.
— Ty, jak widzę, nie zmieniłaś się wcale — rzekł.
— Ja taką, jaką jestem, zostanę do śmierci — odpowiedziała stara dumnie.
— Aha, a więc chyba jesteśmy jeszcze przyjaciółmi po dawnemu, Carba?
— No, chyba — odpowiedziała stara chytrze — przecieżeśmy się nie poobrażali na siebie.
— Zdaje się, że nie — odpowiedział Kortejo — przecież nie było za co.
— Chyba za to, żeś nam pan ostatnio źle zapłacił — mruknęła stara.
— Ha-ha-ha! — zaśmiał się notariusz. — Nie pleć byle czego. Gasparino zawsze dobrze płaci.
— Ale roboty wymaga dobrej i dyskretnej.
— Hm, to nie grzech. Gdybyście się mogli podjąć, to i teraz moglibyście coś zarobić.
— A masz pan dla nas jakąś robotę?
— Może i miałbym, gdybyście nie żądali za dużo. Jakie są teraz wasze ceny?
— Te same, co dawniej.
— Trup? — spytał krótko Kortejo.
— Zwyczajny, tysiąc dukatów.