Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   164   —

— Aha, pan myśli, że ja nic nie wiem, wycyganię ten pieniądz i nic nie powiem? — roześmiał się gospodarz — dobrze, niech pan pyta.
— Czyj był ten wóz?
— Jednego gospodarza z Barcelony.
— Jak on się nazywa?
— Nie pamiętam. Wiem tylko, że to jest właściciel hotelu „L‘Homme grande!“
— Czy on był na wozie?
— O nie sennorze, on nie taki głupi.
— Jakto? Co to ma znaczyć?
— A któżby to chciał się zadawać z Landolą, sennorze? Landola nawarzy piwa, wsiądzie na statek i pojedzie w świat, a hotelarz zostanie i będzie je musiał wypić.
— O jakim piwie mówicie? — nie pojmował Zorski. — Kto to jest ten Landola.
— Kapitan okrętu „La Pendola”.
— Ale co kapitan okrętu ma wspólnego z tym wozem?
— A no przecież siedział na tym wozie, a ci marynarze to byli jego ludzie ze statku.
— No dobrze, ale dlaczego mówicie, że on jakiegoś piwa nawarzy?
— Bo to największy łotr, jakiego świat widział, sennorze. Ten zbój porywa ludzi, handluje niewolnikami, napada na okręty handlowe, to poprostu — korsarz. Jak gdzieś jechał w nocy to pewno na czyjąś szkodę.
— No, a cóż na to policja? — spytał doktór. — Czy to w Hiszpanii nie ma kary na takich łotrów.