Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   130   —

stępie doktora. Nie miał też na sobie munduru, tylko zwykły, cywilny garnitur.
W korytarzu spotkał się z Alfonsem, który dumnie odrzucił głowę, nie zaszczyciwszy go nawet spojrzeniem.
Do pokoju hrabiego weszli obaj razem. Don Emanuel, który oczekiwał syna z niecierpliwością, nie spojrzał nawet na Alfonsa i odrazu rozwarłszy radośnie ramiona, ruszył ku porucznikowi.
— Synu mój! — zawołał. Jakżem szczęśliwy, że cię znów widzę!
Cała krew uderzyła Marianowi do głowy. Jakże chętnie rzuciłby się na pierś ojca! Zdawał sobie jednakże sprawę, że nie nastąpiła jeszcze chwila odpowiednia dla zdemaskowania nikczemnego oszusta, nie ruszył się więc z miejsca i milczał.
Alfons natomiast zawołał: — Mylisz się, ojcze — to ja jestem twym synem.
Don Emanuel spojrzał nań osłupiałym wzrokiem.
— Co to jest? — spytał. — Jak pan śmie żartować ze mnie?
— Nie, ojcze — zawołał Alfons strwożony — — czyż nie poznajesz mnie po głosie.
— Po głosie? — rzekł stary hrabia cicho, tak jakby mówił do siebie. — Tak znam ten głos... ale... kiedy go usłyszałem po raz pierwszy, myślałem... że to nie jest głos mego syna a teraz znów... tu urwał i zwrócił się do Zorskiego:
— Kim jest ten sennor?