Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   129   —

— Tam do licha! Ależ pan drze ludzi ze skóry. Nie wstyd to panu i to wspólnika!
— Jak panu za drogo, poszukaj pan sobie tańszego sprzedawcy.
— No, a czy przynajmniej działa dobrze?
— Za to ręczę słowem honoru, bom sam próbował.
— Daj pan dziesięć kropel.
— Owszem — pięćdziesiąt dukatów.
— Daj no pan truciznę, a pięćdziesiąt dukatów przepisz pan sobie na swoje konto.
Kapitan sięgnął do szafki, wyjął flakon osobliwego kryształu, oraz małą flaszeczkę, odliczył dokładnie dziesięć kropel, po czym rzekł.
— Masz tu, sennorze dwa trupy, albo pięciu wariatów do wyboru. Spodziewam się, że będzie pan zadowolony.

Następnego dnia po tej rozmowie wracał notariusz do Rodriganda. Zaraz na wstępie rzucił mu się w oczy niezwykły wygląd zamku. Kortejo zdumiał się niezmiernie i pośpieszył do swej zacnej wspólniczki dowiedzieć się, co się stało.
Tymczasem zapadł zmierzch i hrabia zapytał Zorskiego, czy mógłby już zobaczyć syna.
— Każę poprosić don Alfonsa — rzekł doktór i wyszedł.
Na korytarzu atoli kazał wezwać Alfreda de Lautreville i don Alfonsa, zaznaczając, że hrabi aprosi, by przyszli jednocześnie.
Mariano nie miał oczywiście pojęcia o pod-