Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   71   —

syku, przyjedzie więc do Rodriganda pożegnać się z Różą.
Gościnna hrabianka kazała zaprzęgać, bo chciała swą przyjaciółkę przywieźć do zamku własnymi końmi z pobliskiego miasteczka.
Mały Alimpo, który miał zaopiekować się w drodze swą młodą panią i jej przyjaciółką, był niezmiernie dumny z okazanego mu zaufania — wszak miał ochraniać po drodze obie panny, by się im nic złego nie stało.
Nie przypasał wprawdzie słynnego miecza pradziada obecnego hrabiego Rodriganda, lecz mimo to czuł się rycerzem najpiękniejszej donny[1] w całej Hiszpanii...

„Brygant“ zagłębił się w las i wkrótce znalazł się na drodze, prowadzącej do jaskini. Po drodze leżało miasteczko Pons, które uciekający rozbójnik zamierzał ominąć przed świtem jeszcze.
Droga była pusta, więc bandyta szedł śmiało, pewny, że go nikt nie zatrzyma.
Nagle tuż przed nim zamigotał jakiś cień i rozległ się ostry głos:
— Stój, bo strzelam!
Jednocześnie trzasnął odwodzony u strzelby kurek. W pierwszej chwili bandyta osłupiał. Zaraz jednak poznał głos swego towarzysza, który uciekł po nieudanym napadzie na Zorskiego.
— Juanito, to ja. Nie strzelaj!

— Carramba! — zaklął brygant — toż to Henrikard! W jaki sposób się tu wziąłeś, chłopie? Myślałem, że cię już powieszono.

  1. Panna.