Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   72   —

— Ba, niewiele brakło, ale im uciekłem.
— I pozwolili ci uciec? Nie pilnowali cię wcale?
— Sami mnie wypuścili..
— Nie może być!
— Naprawdę. Ten stary notariusz sam mnie wyprowadził do lasu.
— To dopiero! — zdumiał się Juanito — opowiedz, jak to było.
Henrikard opowiedział dzieje swego krótkiego pobytu na zamku, po czym spytał:
— A co ty robisz?
— Widzisz przecie: czekam na podróżnych
— Sam jeden?
— Tak.
— Dlaczego nie wracasz do kapitana?
— Bo już mam dosyć jego rządów. Teraz będę pracował na własną rękę.
— Przecieżeś mu przysiągł wierność.
— Też mi ważna przysięga, złożona hersztowi zbójów! Nie obowiązuje mnie ona wcale!
— Tak myślisz? — zastanowił się Henrikard.
— Naturalnie.
— I zamierzasz tak sam jeden sobie radzić?
— Przyłącz się do mnie, wyszukamy paru morowych chłopaków i utworzymy nową bandę.
— Kapitan zabije nas, jak się o tym dowie.
— Boisz się? Idź więc do innego. Ściągnie ci paręset dukatów za to, żeś nie zabił tego Polaka.
— Prawda, ale jednak tak nie można...
— Ależ ty głupi, Henrikandzie, aż wstyd! Nie można? Czemu to nie można? Czyśmy niewolnicy jego, czy co? Wziął za zabicie tego doktora tysiąc dukatów,