Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   63   —

stół, aż zahuczało, po czym mówił dalej, wpadając w coraz większy zapał: — Wpada czwarty zbój, to jest lampa. Nie mam już strzału, a lampa jest tak bliziutko, że jej nic nie mogę zrobić kolbą, więc muszę palnąć pięścią, żeby zemdlał, o tak! — tu Alimpo w zapale machnął pięścią na odlew i... lampa z szczękiem poleciała na podłogę, rozbijając się na drobne kawałki.
— Bój się Boga, Alimpo! — zawołała przerażona pani Elwira — co ty wyprawiasz?
— Cicho, Elwiro — rozgniewał się kasztelan. — Jesteś teraz jaśnie wielmożna Róża i lampa cię nic nie powinna obchodzić. Przecież ja, doktór Zorski, musiałem ogłuszyć zbója, który mnie pchnął w ramię!
— Ale przecież szkoda lampy — tłumaczyła się zawstydzona pani kasztelanowa. — Chociaż... daruję ci to, boś ją rozbił z zapału dla naszego kochanego sennora Zorskiego.
— Tak, moja Elwiro, dla niego ją rozbiłem. Dla niego zrobiłbym jeszcze inne rzeczy — przecież się w parku uzbroiłem aż w cztery noże, by tych łotrów pozakłuwać na śmierć.
— Ty? — zapytała zdumiona i przerażona pani Elwira.
— Tak, ja, twój Alimpo.
— O, Madonno! Aż cztery noże! Kogoś chciał zakłuć?
— Tych zbójów, gdyby wrócili.
— O, Boże! — krzyknęła, załamując ręce, poczciwa kobiecina. — Mężu! Co z tobą? Alimpo! Bójże się Boga! Przecież z ciebie dusiciel czystej wody! Stałeś się