Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   62   —

Kasztelan wziął miotłę do ręki, rozejrzał się po pokoju i zaczął:
— Było ich pięciu. Wyobraź sobie, że pierwszym jest zegar, drugim szafa, trzecim stół, czwartym lampa, a piątym kufer w kącie. Rozumiesz?
— Naturalnie, mój kochany Alimpo.
— A więc mamy już pięciu zbójów i teraz brak nam tylko sennora Zorskiego, którego te łajdaki z piekła rodem chcą zamordować i wielmożnej panny kontezzy. Doktorem ja będę, a hrabianką Różą ty, moja dobra Elwiro. Rozumiesz?
— Naturalnie!
Gruba kasztelanowa wyprostowała się jak mogła, starała się przybrać dumną postawę hrabianki. Wyglądała niezmiernie zabawnie.
— Teraz ja, doktór Zorski, idę na polowanie — kasztelan oparł miotłę o plecy i pomaszerował ku drzwiom — a teraz wracam i spotykam ciebie, to jest naszą łaskawą hrabiankę Różę. Składam jej, naturalnie, głęboki ukłon, a ona mnie również. — Skłonił się poważnie przed żoną, a pani Elwira, chwyciwszy brzegi sukni, wykonała przed nim głęboki dyg z gracją stuletniego słonia. — Wtem napada nas pięciu morderców. Pierwszy, to jest zegar, wyskakuje z zarośli. Wtedy ja chwytam strzelbę — Alimpo przyłożył miotłę do ramienia — strzelam z jednej lufy, pif-paf i zabijam go na miejscu. Nadlatuje drugi, to jest szafa, i rzuca się na mnie z nożem, ale ja robię drugi raz pif-paf i zabijam go na śmierć. Przyskakuje trzeci, o, ten stół właśnie. Nie mogę już strzelać, bo nie mam nabojów, więc uderzam go kolbą r-raz! — To mówiąc, trzasnął miotłą w