Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   50   —

lasu pokazał się Zorski. Polowanie nie udało mu się, wracał więc z nabitą dubeltówką do zamku.
Wtem zobaczył między krzakami jakąś białą postać. Była to Róża, która wyszła na przechadzkę.
Zorski z radosnym uśmiechem pośpieszył jej naprzeciw.
Hrabianka była niewypowiedzianie piękna w zgrabnej, białej sukience. Nie miała na sobie żadnych klejnotów, tylko jeden czerwony goździk ozdabiał wspaniałe, kruczo-czarne sploty jej włosów.
Szła zamyślona i zauważyła zbliżającego się do niej doktora dopiero wtedy, gdy był o dwa kroki od niej. Zaskoczona i uradowana tym niespodziewanym spotkaniem wyciągnęła ku niemu ramiona, lecz w tejże chwili zorientowała się, że to nie wypada i cofnęła je szybko, a twarz jej pokryła się szkarłatnym rumieńcem.
— Sennorze — rzekła, jakby tłumacząc się — tak się zlękłam... pojawił się pan tak niespodziewanie... nie oczekiwałam pana wcale...
— Zechce mi pani wybaczyć, donno Różo — odpowiedział doktór — zobaczyłem panią samą w lesie, więc chciałem pani zaofiarować swą opiekę.
— Dziękuję — rzekła hrabianka — bardzo mi miło być z panem razem, a w tej spokojnej okolicy jestem najzupełniej bezpieczna.
Zorski zarzucił strzelbę na plecy i podał ramię swej ukochanej. Chwilę szli w milczeniu, po czym hrabianka rzekła:
— Czy słyszał pan o tym, że tamci trzej lekarze odjeżdżają?
— Wiem — odpowiedział Zorski chmurnie — wiem i nie cieszy mnie to wcale. Nie chciałem ich kom-