Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   51   —

promitować, tylko dowieść, że ojciec pani może być uleczony bez operacji, a także odzyskać utracony wzrok.
— Taki pan jest pewny skuteczności?
— Najzupełniej, donno Różo.
— A ci ludzie dziś jeszcze twierdzili uparcie, że to niemożliwe, że pańska metoda jest fałszywa i musi się skończyć katastrofą.
— Czy pani temu wierzy, panno Różo?
— Nie, ale pomimo tego takie złowrogie wróżby wywierają na mnie przytłaczające wrażenie.
— Niech pani będzie dobrej myśli. Ojciec pani wkrótce będzie zdrów.
— I odzyska wzrok?
— Napewno?
— Tak jest. Napewno.
— Ach, sennor Karlos, jaka by to dla mnie była radość! Wdzięcznabym panu za to była do śmierci.
Wchodzili już do parku, gdy nagle krzaki zaszeleściły i wyjrzała z nich czyjaś zamaskowana twarz.
— To on! — rozległ się krzyk zaczajonego bandyty — bij go!
W tejże chwili z krzaków wypadło kilku podobnie zamaskowanych zbójów z wniesionymi ku górze nożami. Hrabianka krzyknęła przerażona i zasłoniła twarz rękami, ale Zorski, który nigdy nie tracił przytomności umysłu, zerwał błyskawicznym ruchem strzelbę z ramienia. zmierzył i wystrzelił raz po raz.
Odpowiedziały mu dwa straszliwe krzyki i dwaj śmiertelnie ranni bandyci upadli, wijąc się w agonii. Pozostali trzej biegli ku niemu i już go dopadli prawie.
W mgnieniu oka Zorski obrócił dubeltówkę i z