Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   48   —

Doktór spojrzał pytająco na notariusza.
— Biorę to w swoje ręce i ręczę za pomyślny skutek — rzekł Kortejo i spytał:
— Doktorze, czy zechce pan jeden dzień przynajmniej pozostać w Rodriganda? Jestem przekonany, że hrabia wezwie was jutro do siebie i poprosi o dalsze leczenie.
— Dobrze, zostanę, ale tylko do jutra, nie dłużej.
Pożegnali się i Kortejo wyszedł, kierując się do części parku, graniczącej z lasem. Znalazłszy się na miejscu, ukrył się wśród krzaków i gwizdnął głośno, przeciągle. Odpowiedział m u podobny gwizd i po chwili stanął przed nim jakiś zamaskowany człowiek w góralskim stroju. Był to jeden z brygantów, przysłany przez herszta.
— To wy, sennorze? — spytał.
— Macie wreszcie rozkaz.
— Tak — odpowiedział Kortejo — dziś to się musi stać.
— Nareszcie! Jużeśmy się nie mogli doczekać.
— Kiedy mamy go sprzątnąć?
— Choćby zaraz — odpowiedział notariusz.
— Teraz nie można, bo poszedł na polowanie do lasu.
— Tym lepiej, wyszukajcie go i skończcie z nim pocichu.
— Ba, widziałem go ze dwie godziny temu. Gdzie go teraz szukać?
— Zaczekajcie więc, aż powróci.
— Doskonale. Jak sennor usłyszy strzały, będzie już po wszystkim.