Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   5   —

— Ah, sennor[1] Gasparino, to pan? — zawołał herszt, poznawszy przybyłego mimo przebrania i maski — któżby się mógł pana spodziewać! Ileż to lat pan nas nie raczył odwiedzić.
— Pst, kapitanie — położył rękę na ustach przybyły — Niech pan nie wymawia tak głośno mego nazwiska, mogą jeszcze usłyszeć.
Eh — machnął ręką lekceważąco herszt — nie ma tu nikogo. Zresztą pewny jestem moich ludzi. Powiedz pan lepiej, sennorze, co pana do nas sprowadza. Pewno chce pan nam dać jaką robotę.
— Jeżeli nie zażądasz za wiele, owszem.
— Słucham więc, o co chodzi?
— Ile kosztowałoby sprzątnięcie dwóch ludzi?
— Zależy kim są.
— Jeden to hrabia, drugi lekarz.
— O którego to hrabiego chodzi?
— O starego Emanuela de Rodriganda-Sevilla.
— Co, o waszego pana? — zdziwił się rozbójnik. Notariusz hrabiego kiwnął głową.
— Hm, hm, — mruczał herszt — wierny z pana sługa, sennorze Gasparino, nie ma co... Niestety tego zamówienia przyjąć nie mogę.
— A to czemu?
— Hrabia znajduje się pod opieką jednego z moich przyjaciół, więc mnie go tknąć nie wolno.
— To sobie dobre! Przecież nie żądam tej roboty; darmo... Zapłacę dobrze.

— Wszystko jedno. My „bryganci“ dochowujemy zawsze wierności naszym przyjaciołom.

  1. pan po hiszpańsku.