Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposób, ażeby można było obserwować zjawisko przez cały czas jego trwania, nie fatygując rąk trzymaniem owej płyty. Chodziło także o to, ażeby zaćmienie mógł oglądać wspólnie z panią Dziunią, dlatego to tafla była tak wielka, oraz osłoniona z boków tudzież od góry ciemną draperją.
— Zaczyna się — krzyknął z silnem wzruszeniem w głosie pan Józef.
Dwie głowy, to jest pani Dziuni i Karola, wsunęły się pod draperję. Czuł je obok siebie z jednej i drugiej stropy policzków.
Istotnie, mały rąbek cienia przysłonił już od dołu płomienna tarczę słońca, a posuwał się ku górze wolnym, niedostrzegalnym dla oka ruchem.
— No wiesz — rzecze pani do męża — to może być nieco nudne. Zawołasz nas wtedy, kiedy zaćmienie dojdzie do kulminacyjnego punktu.
I dwiegłowy wymknęły się znowu z pod zasłon.
Został sam na swem obserwacyjnem stanowisku, ale też nie utracił jednego momentu z tego niezwykłego zdarzenia niebieskiego. Przyglądał się słońcu przez wielką lunetę połową i zwykłą lornetkę teatralną, to znowu gołem okiem patrzył w okopcone szkło, które krwawą jakąś, złowrogą, ponurą czerwienią zabarwiało świetne promienne blaski.