Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niecierpliwie oczekiwałem chwili opuszczenia szpitala. Natychmiast też po wyjściu kupiłem sardynek, które, nawiasem mówiąc, smakowały mi niewypowiedzianie, z pustem zaś pudełkiem zasiadłem na wschodach jakiegoś kościoła. Już dnia pierwszego, po opatrzeniu potrzeb najkonieczniejszych, które, jak zgadnąć łatwo, zbyt wygórowane nie były, udało mi się część dochodu, przez wielki dla groszaków tych szacunek, skapitalizować. Po roku nabyłem niewielką chałupkę na Pradze. Niebawem chałupkę zamieniłem na małą kolonijkę podmiejską, którą wszakże natychmiast z pewnym zyskiem odprzedałem i za pieniądze stąd otrzymane przyszedłem do wcale ładnej kamieniczki na jednej z ruchliwych ulic miasta. Ma się rozumieć w te pędy nadbudowałem trzy piętra, machnąłem windy, elektryczność, centralne ogrzewanie, podnosząc oczywiście komorne...
— Proporcjonalnie...
— Nie, panie, bez wszelkiej proporcji.
— Powinszować.
— Panu to zawdzięczam. Panie, pomyśleć, że gdyby mi pan był za swój lapsus zapłacił w stosunku do istotnej wartości mojego biednego włóczęgowskiego oka... no, sto, dwieście, trzysta rubli... Mizerja — przejadłbym pieniądze i trwał w nędzy beznadziejnej do końca. Ale uczucie, że ja pana widzieć nie mogłem, kiedy