Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  64   —

szcza po katastrofie, że spotykała się z nim, że jeździli na samotne spacery do lasu... Z taką opinią nie mogła spodziewać się jakiejkolwiek posady.
A odejść... dokąd?...
Rzuciła się na łóżko i płakała. Płakała nad swoim okrutnym losem, nad swoją wielką, jedyną miłością, która nie dała jej nic tylko ból, nic tylko wstyd, nic tylko nieszczęście...
— Leszku, Leszku, dlaczego zapomniałeś o mnie!... — powtarzała zalewając się łzami.
— Hej, panno Marysiu, obiad! — rozległ się za oknem głos Wasila.
Nie poruszyła się, a on po chwili wszedł:
— Czego panna Marysia płacze? — zapytał.
— Nie wiem — odpowiedziała wśród szlochu.
— Jakże to tak?... Skrzywdził kto pannę Marysię?... No, proszę powiedzieć!...
— Nie, nie...
— To czego płakać?... Nie trzeba...
Zadreptał na miejscu bezradnie i dodał:
— Jak panna Marysia płacze, to ja patrzeć na to nie mogę. No, dosyć... dosyć... A może kto co powiedział?
— Nie, nie...
Chłopak nagle przypomniał sobie, że widział niedawno Zonię wychodzącą z przybudówki. Ogarnęła go złość.
— Dobrze — mruknął i wyszedł.
Cała rodzina siadała już do stołu. Wasil stanął na progu kuchni i odezwał się spokojnie:
— Dlaczego Marysi nie ma?
— Wołałam, nie wiem dlaczego nie przyszła — wzruszyła ramionami Olga.
— Nie wiesz?...
— Nie wiem.
— To może Zonia wie?
Zonia odwróciła się doń plecami:
— Skąd ja?...
— To ja wiem, cholero ty zatracona!
— Co ty, Wasil, co tobie? — szczerze zdziwił się stary Prokop.
— A to mnie, że ona tam płacze! A przez kogo może płakać, jak nie przez tę wiedźmę?... Coś jej tam nagadała?!
Zonia wzięła się w boki, podniosła wojowniczo głowę:
— Co chciałem to i nagadałam. Rozumiesz!? Nie twoja sprawa.
— Cicho! — zniecierpliwił się Prokop.
— To czego on na mnie!.. Ja jej nic takiego nie powiedziałam, ale choćby, to co?... Na naszej łasce tu jest, to niech nie będzie taka honorowa.