Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  137   —

wanie myśli od spraw dziennych i błogo kołysał wyobraźnię, gdy zapukano do drzwi.
— To ty? — zdziwił się na widok żony. Już od wielu lat odzwyczaił się od jej odwiedzin w szlafroku i o tej porze.
— Tak, Stasiu. Chciałam zasięgnąć twojej opinii... Sama nie wiem, jak należy postąpić. Czy sądzisz, że pogróżkę Leszka należy brać serio?
— To jest chłopak nie zrównoważony — oględnie zauważył pan Czyński.
— Bo widzisz... Byłoby wysoce niepedagogicznie ustąpić pod presją groźby. Z drugiej jednak strony musimy wziąć pod uwagę jego wiek. Jeżeli dotychczas nie zdołaliśmy go wychować, to i dalsza pedagogia nic pomoże nic.
Pan Stanisław zerknął tęsknie na rozłożony na kołdrze gruby tom. Zagłoba właśnie objął regimentarstwo i przystępował do aprowizowania obozu. Ustęp szczególniej pogodny i tu nagle znowu sprawa Leszka.
— Sądzę, Elu, że odmówiliśmy mu zbyt stanowczo.
— Ale sprawiedliwie.
— Zapewne. Z drugiej wszakże strony ambicja chłopaka została podrażniona. Jestem zdania, że ostatecznie...
Myśl o dalszym ciągu powieści, której czytanie musiał przerwać, myśl o sprowadzeniu broni i amunicji z Białegostoku, o przybyciu księcia Sapiehy (Jakaś głowa kiepska, musi być z Witebska!), wszystko to nastrajało pana Czyńskiego pokojowo i pojednawczo.
—...ostatecznie ten rymarz powinien swego synalka nauczyć moresu. Niepodobna odmówić Leszkowi pewnej dozy słuszności.
— Więc upierasz się — podchwyciła pani Eleonora — przy tym, by przyjąć warunek Leszka?
— Ja upieram się? — zdziwił się szczerze pan Stanisław.
— No, przecież nie ja — niecierpliwie wzruszyła ramionami. — Zawsze byłam zdania, że jesteś dla niego zbyt miękki i zbyt pobłażliwy. Obyśmy nie odpokutowali kiedyś ciężko za tę twoją słabość.
— Przepraszam cię, Elu... — zaczął pan Czyński, lecz małżonka przerwała mu:
— Proszę cię, zastosuję się do twojej woli. Chociaż jeszcze raz podkreślam, że robię to wbrew memu przekonaniu.
— Ależ... — próbował oponować pan Stanisław — ależ ja...
— Ty? Ty mój drogi, źle go wychowałeś! Dobranoc!
I pani Elenora wyszła. Wyszła z poczuciem wstydu przed samą sobą. Sumienie nie dało się oszukać pozornym zwaleniem odpowiedzialności za ustępstwo na barki męża Jej despotyczna natura buntowała się przeciw ultimatum syna i gdyby pan Stanisław bodaj jednym słowem zachęcił ją do oporu, do