Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i chciała coś jeszcze dodać, lecz właśnie rozległ się gromki głos ojca:
— Będzie ten obiad, czy nie?
— Taką mi szczerością odpłacasz — dorzuciła Adela i pobiegła do kuchni.
Magda nie lubiła zwierzać się nikomu. To też i wieczorem nic Adeli nie powiedziała. Zaraz po obiedzie ojciec wyszedł do pana Czochronia na Książęcą, bo to wypadały jego imieniny. Jeszcze przed jego wyjściem zjawiła się, jak prawie każdej niedzieli panna Maraszkówna, szwaczka mieszkająca na tych samych schodach, zażyła przyjaciółka Adeli. Później nadeszła ciotka Kminkowa ze swoją zezowatą Władką i pan Edmund Kamionka ze swoim stryjecznym bratem, starszym sierżantem, Michałem.
Było to wszystko towarzystwo Adeli, i Magda, by zaznaczyć to wyraźniej, trzymała się trochę nauboczu. Wzięła książkę i udawała, że czyta, a przynajmniej starała się czytać. Na zwrócone do siebie pytania odpowiadała „tak“ albo „nie“, usiłując skupić uwagę na losach Roberta Camtruth, oscylującego między uczuciami wdowy, lady McCormick, i uroczej Ethel Pambrooke. Niestety, w tem właśnie miejscu pasjonującej powieści był długi opis rodowodu Camtruthów, tyle nazw zamków i miast, tyle nazwisk nowych, które zapamiętać było niezwykle trudno, że nie mogła się wciągnąć. Trochę rozmyślała nad niedorzecznym zwyczajem cudzoziemców komponowania takich wymyślnych nazwisk, trochę o przechwalonej kapuście kiszonej ciotki Kminkowej, trochę o grubym karku sierżanta, lecz najwięcej o Biesiadowskim: zgodzi się czy nie?
Pan Edmund przyniósł torebkę cukierków i od czasu do czasu wyciągał ją z kieszeni, częstując wszystkich