Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obecnych. Magda nawet lubiła ten gatunek karmelków łuszczyły się takiemi plasterkami, jednakże nie wzięła już drugiego, żeby sobie pan Kamionka zawiele nie wyobrażał. Dopiero, gdy chcieli zagrać na gramofonie, musiała całkowicie przyłączyć się do towarzystwa. Bez niej nikomu nie wolno było tknąć tego instrumentu. Właściwie gramofon należał do Adeli. Dostała go w prezencie od księdza Józefa. Nie umiała jednak obchodzić się ani z igłami, ani z moderatorem, dość, że tak się ustaliło, że tylko Magda dysponowała gramofonem. Ona też od czasu do czasu tłumaczyła Adeli, że koniecznie trzeba kupić taką a taką płytę, otrzymywała od niej kilka złotych i w ten sposób posiadała prawie komplet „przebojów“ Złotej Maski. Sama zresztą umiała je napamięć i czasami, gdy ojca nie było w domu, wyśpiewywała niektóre przed lustrem.
Koło siódmej wrócił pan Nieczaj i przyprowadził ze sobą dalekiego kuzyna, przodownika policji, pana Kurpińskiego. Kurpiński, chociaż od lat żonaty i dzietny, trzymał się niczem kawaler: elegancki, rozmowny, wesoły, do tańca i do różańca. Anegdotkami to sypał, jak z rękawa, a przytem był wykształcony, bo kiedyś seminarjum nauczycielskie skończył i byłby został profesorem, tylko mu się coś tam nie poszczęściło. Magda lubiła wuja Kurpińskiego. Nie było rzeczy, na której nieznałby się, o której nie potrafiłby ciekawie opowiadać. Ogładę taką miał.
Ojciec, który nie lubił gramofonu, a już szczególniej tańców w mieszkaniu, tym razem, gdy przodownik Kurpiński zatańczył z Magdą walczyka — ani się zmarszczył. Natomiast, gdy pan Edmund chciał pójść z Adelą w ich ślady — zabronił:
— Dość tego dobrego. Adela, dawaj kolację!