Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

panem nie chciał pospołu zasiąść do stołu, więc żebyście mnie za kpa nie mieli, wypiję z wami przy niedzieli. Szczególniej, że mróz na dworzu, w twoje ręce, gospodarzu. A cóż to piękne panienki, co mają odświętne sukienki, im też wypić się należy przy tej świątecznej odzieży.
Mówił to z bardzo poważną miną, tylko wąsy sobie pociągał ku dołowi, jakby z nich słowa nizał i okiem to na jednego, to na drugiego łypał, a oni śmieli się z podziwem.
— Niczem z drukowanego czyta — stwierdził pan Nieczaj, zaś gość odrazu wypalił:
— Skoro wódka znakomita, człowiek dowcip ma i kwita.
— A niechże pana! To pan chyba ma pełne kieszenie tych rymów!
A pan Zaklesiński, jakby tylko na to czekał:
— Gdy są panowie i damy, wolę mówić wierszami, bo grzeczniejsze to ujęcie przy zakąsce i przy święcie.
I tak wciąż. Magdzie się zdawało, że wuj Zaklesiński wprost oczekuje na to, by się ktoś odezwał, żeby mu zaraz wierszem dogadać. Jeżeli o nią chodziło, nie lubiła wuja właśnie za to. Wuj czasem, jak wpadł w ferwor, to nawet kłócił się wierszami. W jego zakładzie na Leszanie, gdzie bywała czasami z interesami ojca, nawet niektórzy czeladnicy usiłowali naśladować majstra, jednak wyłącznie za jego plecami. Gdy bowiem pan Zaklesiński dosłyszał tylko wypadkiem, że ten czy ów usiłuje mu dorównać, bez pardonu go wyśmiewał, robiąc rymy nawet z takich słów, że wstyd ich było słuchać. Wówczas robił się złośliwy, a jego wąski, garbaty nos, sterczący nad wąsami niczem siekiera, stawał się czerwony i