Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

był dostawcą do wojska. Wreszcie całkiem przerzucił się na handel trzodą. Porządny był człowiek i ogólnie lubiany.
Nawet pan Edmund, który nie pominął nigdy okazji, by każdemu przypiąć łatkę, o panu Biesiadowskim wyrażał się z szacunkiem. Najwyżej, ku ubawieniu obu Nieczajówien, od czasu do czasu naśladował lwowski akcent Biesiadowskiego i jego szybki sposób mówienia. Pan Biesiadowski pochodził z Krosna, gdzie jego ojciec był krawcem. Magdzie, gdy dowiedziała się o tem, mimowoli nasunęła się złośliwa myśl, że musiał być złym krawcem, skoro syn tak brzydko się ubiera. Zdarzyło się kiedyś, że pan Biesiadowski zaproponował Magdzie pójście do kina. Podziękowała mu pięknie, lecz właśnie z powodu jego wyglądu nie chciała pójść, pomimo tego, iż obecny przy tej propozycji ojciec zdawał nic nie mieć przeciw.
Odwrotnie. Pan Antoni — tak się przynajmniej Magdzie wówczas zdawało — miał jej za złe, że odmówiła. Nieraz też wyrażał się o panu Biesiadowskim przychylnie, jakby w celu zwrócenia uwagi córki.
Teraz Magda wszystko to przypominała sobie, układała i rozważała. Wynikiem zaś tych rozważań było to, że pierwsze zjawienie się pana Biesiadowskiego w sklepie na Tamce, zaznaczyło się dostrzegalnem dla wszystkich ożywieniem Magdy. Ponieważ sklep o tej porze był prawie pusty i kasjerka niewiele miała do roboty, mogła sobie pozwolić na miłą rozmowę z miłym interesantem. Wypytywała go o ceny, o źródła zakupu, słuchała uważnie wywodów o przewadze trzody wielkopolskiej nad innemi, o wpływie przegonu na spadek jakości mięsa, a zwłaszcza słoniny, o zatargach na giełdzie mięsnej, o stosunkach w rzeźni. Uśmiechała się często i spoglą-