Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nią uwagi. Wstydził się jej, bo była źle ubrana, nie umiała zachować się wytwornie i mówić o ich znajomych.
Dlatego doszła do przekonania, że najpierw trzeba być kimś, najpierw trzeba umieć czemś zaimponować, żeby zdobyć sobie wstęp do ich świata. Ponieważ zaś w tym właśnie okresie przeczytała życiorys Poli Negri i historje kilku innych wielkich gwiazd filmowych — postanowiła zostać artystką. Tamte również pochodziły z bardzo skromnego środowiska, a jednak doszły do wszechświatowej sławy. Zapewne, sprzyjało im szczęście, ale przedewszystkiem miały wolę dojścia do czegoś własnemi siłami, miały talent, no, i urodę. Woli zaś Magdzie nie brakło, co do talentu, to pani Iwona zapewniała ją o tem, jeżeli zaś chodziło o urodę, Magda mogła być pewna siebie. Zwłaszcza odkąd sprawiła sobie palto ze skunksowym kołnierzem i ten płaski czarny kapelusik, który odsłaniał całą połowę głowy, prawie że nie było mężczyzny, któryby się za nią na ulicy nie obejrzał. W sklepie mało pokazywało się mężczyzn i siedziała tu w ohydnym białym kitlu, a przecież też miała powodzenie.
Taki pan Biesiadowski to oczu z niej nie spuszczał. Teraz przychodził codziennie, nawet kiedy ojca nie było. Lubiła go za to i także za jego jakby nieśmiałość, gdy się do niej zbliżał. Natomiast raziła Magdę jego obojętność na własny zewnętrzny wygląd. Był jeszcze młody, jak na mężczyznę; miał około czterdziestki, a chodził w starym kożuszku i w długich butach, chociaż sam ojciec mówił, że „Biesiadowski tyle ma, że mógłby mnie trzy razy kupić i sprzedać". Rzeczywiście, prawie połowa handlu wieprzowiną w Warszawie znajdowała się w ręku Biesiadowskiego. Kiedyś służył w wojsku, w legjonach i dosłużył się rangi porucznika, a później