Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chciałaś zostać?... Rynsztoki wycierać?... Jak się nazywa ta szkoła?...
Magda przełknęła ślinę.
— Pani Iwony Karnickiej, szkoła choreograficzna.
— Jak?
— Szkoła choreograficzna, pani Karnickiej.
— Pani? Jakiej pani? — wybuchnął. — Rajfurki, dziwki! Co te porządne dziewczęta w rozpustę wciąga Już ja jej pokażę! Już ja z nią pogadam, po swojemu! Do policji rajfurkę zaskarżę!
— Ależ tatko, co tatko mówi! — przeraziła się Magda — ona nikogo nie wciąga. Tam najporządniejsze panienki...
— Milcz, głupia!
— Tatko mi tylko wstydu narobi.
Pan Nieczaj aż oniemiał.
— Jakto? Ja ci wstydu narobię?... Ja?... Czyś całkiem oszalała?... To ja ciebie od wstydu ratuję, ja dzięki Bogu w porę swoje uczciwe nazwisko osłaniam od wstydu, któryś ty mi przyniosła, a ona mi tu o wstydzie?!...
Magda, cała drżąca z rozszerzonemi oczyma stała przed nim, a on mówił:
— I nie hańba to? I nie wstyd tak teraz ślipiami przedemną świecić? Tfu! Tfu!
Odszedł dwa kroki, zatrzymał się i zapytał:
— Czy jesteś co winna tej rajfurce?
— To nie żadna rajfurka, to artystka — roztrzęsionym głosem zakrzyknęła Magda.
— To już moja rzecz. Gadaj, ile jesteś tam dłużna?
— Nic nie jestem dłużna.
— Napewno?
— Poco miałabym kłamać.
— No, więc dobrze. Od jutra będziesz wstawała ra-