Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

partja nie jest zbyt trudna i Magda opanuje ją łatwo.
Dyrektor Stęposz był wręcz zachwycony, gdy witał Magdę w swym banku. Polecił sekretarzowi nie wpuszczać nikogo, kazał podać kawę, z biurka wydobył pudło czekoladek. Gdy jednak po kilku minutach rozmowy Magda zdołała się przymusić do wyjawienia celu wizyty, odrazu spoważniał. Namyślał się chwilę, poczem powiedział:
— Dobrze, zbadam tę rzecz i jeżeli sfinansowanie całego interesu okaże się choćby o odrobinę czemś korzystniejszem, niż wyrzucenie pieniędzy przez okno, napewno tem się zajmę.
Odpowiedź ze względu na przynaglenia Magdy obiecał dać pojutrze. Jednak już nazajutrz zatelefonował do hotelu i zaprosił Magdę na kolację. Ponieważ Bończa o takie wypady wcale nie był zazdrosny, a chodziło o rzecz ważną, poszła.
I tu dowiedziała się, że wpakowanie w Złotą Maskę choćby jednego złotego byłoby szaleństwem. Wywiadownia handlowa, do której bank zwrócił się o informację, podała opinję katastrofalną.
— Zresztą pani osobiście, kochana panno Magdo, — zakończył swoje wywody — nie jest przecie w tem zainteresowana.
A jej nie chciało przejść przez usta, że właśnie jest bardzo, ale to bardzo zainteresowana w wystawieniu „Panny Knox“.
Przyznanie się do tego przed Stęposzem równałoby się żądaniu pieniędzy jakby dla siebie samej. Na to zdobyć się nie mogła.
Telefony od Cykowskiego nie ustawały. Magda nie sypiała nocami. Za kilka dni w Złotej Masce miano