Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, tak. Żeby pani Turska zdobyła nową rolę?
Cykowski stanął, jak wryty:
— Co mówisz?
— No, pewno. Dla Turskiej miałabym na głowie stawać?
— Dla Turskiej, dla Turskiej — przedrzeźniał Cykowski — wcale tego nie powiedziałam, że musi grać Turska. Możemy zaangażować, kogo nam się podoba, choćby i ciebie.
Magda wzruszyła ramionami:
— Kamil twierdzi, że nie mam głosu, że się nie nadaję.
Zerknęła ku Bończy, lecz on wciąż milczał. Natomiast Cykowski zaczął gwałtownie przekonywać Magdę, że zdanie Kamila nie jest tu miarodajne, że jeszcze się zobaczy, że osobiście on, Cykowski, uważałby Magdę za zupełnie odpowiednią na pannę Knox i zaklinał ją, by pomówiła z dyrektorem Stęposzem.
— Chodzi o początek, a później spikniesz nas, to już ja go przekonam.
Po powrocie do hotelu nie zamieniła na ten temat z Bończą ani słowa. Jednak nie przestawała o tem myśleć. Wystąpienie w tytułowej roli w pierwszej wielkiej komedji muzycznej w stolicy już dawało markę. Już byłaby to pozycja więcej niż świetna, zwłaszcza po kilku miesiącach niepokazywania się publiczności i zapomnienia w prasie.
Nazajutrz, nie mówiąc nic Kamilowi, poszła do swego dawnego profesora śpiewu z partycją „Panny Knox“. Jak przewidywała, profesor Wiśniewski zgodził się na warunki kredytowe. Sam biedak mało teraz zarabiał i miał więcej wolnego czasu, niż chciałby. Orzekł, że