Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odwrócił się do niej, otarł rękoma wąsy i pokiwał głową:
— A tobie, Magda, powiem tak: Nic tu po tobie. Przy konfesjonale nakaz dostałem przebaczyć ci mojej krzywdy, to i przebaczam. Ale z serca nie mogę. Zaplugawiłaś całe moje życie, zapaskudziłaś po teatrach i gazetach moje uczciwe nazwisko i choćby mi nie spowiednik, lecz sam Pan Bóg z nieba rozkazał, to nie potrafię wziąć do domu córki, co w największym bezwstydzie gołem ciałem całemu miastu jest znana. Nic tu po tobie. Ani serca, ani rozumu, ani sumienia nie miałaś. A żem cię kochał, jak przystało rodzonemu ojcu, tem czarniejsza jest twoja niewdzięczność. Grzeszny jestem, ale Bóg mi świadkiem, żem niesprawiedliwie pokarany. Idź! Idź, Magda!
— Tatku! Tatku! — płakała Magda.
Z drugiego pokoju wybiegła Adela i nie mając odwagi podejść do ojca skurczyła się tylko pod drzwiami i zanosiła się od płaczu.
Pan Nieczaj powtórzył głośniej:
— Idź, Magda! Idź i nie przychodź więcej! Tyle mi przynajmnej oszczędzisz wstydu przed sąsiadami.
Siostry rzuciły się sobie, szlochając, w ramiona, później Magda chciała uchwycić rękę ojca, by chociaż na pożegnanie ją ucałować, lecz pan Nieczaj cofnął się pod ścianę i oparłszy się o poręcz łóżka, dyszał ciężko.
Długo jeszcze płakała Magda w objęciach Adeli, w ciemnym przedpokoiku, później na podeście schodów twarz otarła, przypudrowała i zaczęła schodzić nadół. W kamienicy widocznie rozeszła się już wiadomość, że Nieczajówna do ojca przyszła, bo w bramie i na chodniku przed domem zebrało się sporo ludzi. Nie patrzyła na nich i wtulając twarz w kołnierz szybko poszła przed siebie.