Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wkrótce zapomniała o całem zajściu. Nawet kartkę od niego gdzieś zgubiła. Tylko szpilkę z perłą nosiła teraz stale i zamiast celuloidowej świnki uznała ją za maskotę.
W tych to dniach dzienniki przyniosły recenzje z premjery w Złotej Masce. Prawie wszystkie brzmiały dla Magdy przychylnie, niektóre zaś entuzjastycznie. Ukazały się w pismach również fotografje Magdy
Cieszyła się tem wszystkiem, lecz aż podskakiwała z radości na każdą myśl, jakie wrażenie zrobi jej sława, sława skromnej córki rzeźnika z Tamki, na całem Powiślu.
Sława zaś ta istotnie głośnem echem na Powiśle dotarła, i oto pewnego południa do drzwi pokoju Magdy w pensjonacie zapukała Adela.
Jeżeli coś sprawiło Magdzie przykrość w wizycie siostry, to tylko ten pokoik, ciemnawy i niezbyt czysty, w którym musiała Adelę przyjąć, nie mogąc jej zaimponować swojem nowem wielkiem życiem.
Adela jednak płakała i śmiała się naprzemian, zdając się niczego poza Magdą nie dostrzegać.
— Moja ty, siostrzyczko kochana — chlipała Adela — moje ty szczęście.
— A cóż mówi wuj? — dopytywała Magda.
— A pogwizduje i głową kręci.
— A ciotka?
— Jak to ciotka... Ot, głupia baba.
— A pan Kamionka?
— Edek?... O ten, to co innego. Powiedział mi, gdym się mu przyznała, że do ciebie wybieram się: — Ubierz się tylko jakoś, bo taka wielka artystka, to cię nawet do niej nie wpuszczą.
— Toście już na ty? — pytała Magda.