Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A potem zaparzała maliny, przynosiła konfitury, błagała siostrę, by zmierzyła temperaturę. Magda postękiwała, ukrywając uśmiech w poduszce i zasypiała otulona pieczołowicie ze wszystkich stron. Nazajutrz zaś niechybnie otrzymywała od Adeli jakiś podarek: koronkową chusteczkę, paciorki na szyję, albo i materjał na sukienkę.
Między siostrami było czternaście lat różnicy i Adela wciąż potrosze traktowała Magdę jak dziecko. Że zaś własnych marzeń nie miała, że wszystko co o sobie myślała i dla siebie układała, dałoby się zamknąć w jej zwykłem powiedzeniu: — „Będzie, jak Bóg da“ — wszystkie swoje nadzieje i ambicje snuła dokoła przyszłości siostry. I jeżeli niechętnem okiem patrzyła na umizgi pana Edmunda do Magdy, to raczej z obawy o nią, niż o utratę jego względów. Cóżby to był za los dla tej pięknej dziewczyny wychuchanej jak kwiatek z inspektów, delikatnej i obytej, czytającej książki i wykształconej wyjść za mąż za takiego Kamionkę?!... Dla siebie Adela też w tem nie widziała wielkiego losu, ale chłopak był pracowity, porządny, nie pił zbyt często, a przytem aż rwało się do niego serce, taki był ładny. Jeden w tem wszystkiem tkwił feler, że liczył sobie dopiero lat dwadzieścia pięć, czyli o równych siedem lat od Adeli był młodszy.
Zresztą nie należało dzielić skóry na żywym niedźwiedziu, gdyż pan Edmund, wprawdzie owszem, przychodził, to i owo podgadywał, ale o oświadczynach nie myślał, może i bojąc się, że mu ojciec da do zrozumienia, że za wysokie progi na jego nogi. Miała Adela już nieraz starających się, ale wszystko jakoś niczem się kończyło, bo pan Nieczaj w ludziach przebierał i mówił:
— Masz za byle kogo wyjść, to lepiej siedź w domu.