Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zwłaszcza zaś zwracał uwagę, żeby konkurent z tego samego był fachu.
— Rzemiosło to nie zwykły handelek — powiadał — że to każdy może się doń wziąć. Tu trzeba znajomości z dziada na syna, z syna na wnuka. Dlatego czasy ciężkie się stały i tenżesam kryzys, że do wszystkiego ludzie bez pojęcia się biorą. Jak ma ostać się rzemiosło, kiedy wciąż nowi przychodzą?
Ojciec mądry był, i Adeli aniby w myśli nie postało wątpić o słuszności jego poglądów. Tembardziej, że już dość długo żyła, aby zdążyć sprawdzić trafność opinji ojca. Niejeden z tych, o których pan Nieczaj nie miał dobrego zdania, z torbami poszedł, albo i na złą drogę trafił.
W jednem tylko nie zgadzała się z ojcem: co do Magdy. Za surowy dla niej był, za wiele od niej wymagał. Jakby gwałtem chciał ją przytrzymać w tej jatce i w tym domu, kiedy dla każdego, kto na Magdę bodaj spojrzał, jasnem się stawało, ża taka dziewczyna do innego życia stworzona. I Adela odczuwała to na każdym kroku. Czy to w sklepie, czy w domu przy gościach, czy zwłaszcza na wieczorkach w Resursie Rzemieślniczej, gdzie w karnawale bywali, a już szczególniej poprostu na ulicy. Niczem panienka z najlepszej rodziny. I szyk taki miała, i wzięcie. Doprawdy też nie żałowała Adela tych zaoszczędzonych na gospodarstwie i na własnych pończochach pieniędzy, które wydawała na stroje siostry. Na stroje, na perfumy, na fryzjera i manicurzystkę. Nawet taki wybryk Magdusi, jak wymalowanie sobie paznokci na nogach, nie wydawał się Adeli zbyt karygodnym. Skoro się ma takie piękne, takie równe i gładziutkie stopy, to pasują dla nich podobne wymysły. Adela długo przyglądała się nogom siostry o jasno-różowych