Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pokoje gościnne na drugiem piętrze rzadko bywały puste.
Pozatem pani Aldona znajdowała się w nieustannych rozjazdach. Konno, na wielkim bułanym wałachu, linijką lub powozem, a za dawnych, dobrych czasów jednym z samochodów oblatywała najbliższe sąsiedztwo tak, by już do podwieczorku wrócić z zapasem wyczerpujących wiadomości.
Najwięcej jednak czasu poświęcała synowi. Pomimo ogromnej różnicy usposobień, pomimo ostrych uwag i częstych awantur, urządzanych matce przez Ksawerego o byle co, uwielbiała go ponad wszystko na świecie. Zgodna, pogodna i wesoła, stawała się napastliwą, groźną i zawziętą przeciwniczką każdego, kto ośmielił się krytykować postępowanie jej jedynaka. W nim nie widziała żadnych wad, a raczej te, które dostrzegała, kładła na karb dziedziczności, złego wpływu kobiet, lub okoliczności. Zresztą w jej oczach był ideałem urody, zdolności, charakteru, a przy tylu zaletach miał prawo nie wyzbywać się jakichś tam drobnych usterek.
To też w Wysokich Progach wszystko było dla młodego dziedzica. Wiedział o tem pan Michał, wiedzieli ubodzy krewni, rezydenci, siedzący tu na łaskawym chlebie, wiedziała służba.
Spokój, wygoda i przyjemność Ksawerego była tu najwyższem prawem.
Mężem zajmowała się pani Aldona o tyle tylko, o ile mogła mu coś zrobić naprzekór. Nie przez złośliwość bynajmniej. Ani przez potrzebę dokuczania. Sama właściwie nie wiedziała, dlaczego. Może podświadomie żywiła doń żal za to, że nie był takim mężczyzną, do jakiego po dziś dzień tęskniła, może mściła się za jego obojętność czy też za to, że nie miała żadnego nań wpływu ani